piątek, 27 lipca 2018

Niby nic [68]

Miałem ochotę parsknąć cichym śmiechem, gdy zobaczyłem, jak bardzo napina brzuch, jak bardzo ucieka, gdy mocniej wydmuchałem powietrze nosem. Zrobiłbym to, gdyby nie fakt, że groziłoby upuszczeniem popiołu na jego skórę, a jednocześnie poparzenie go. Dlatego strzepnąłem już resztkę do prowizorycznej popielniczki, zgniotłem kiepa i objąłem go, teraz już wolnym, ramieniem przez tors.
Uśmiechałem się, czując palce, które tak uważnie studiowały skórę, leniwie przesuwały się po ciele, kreśliły wzory, rysowały nikomu nieznane znaki, które prawdopodobnie nie miały żadnego znaczenia, ważne, że były naprawdę przyjemne w odczuciu.
— Masz jakoś na drugie imię? — spytał w pewnym momencie, dalej wodząc dłońmi po moich plecach, gdy ja tylko przymykałem powieki i uśmiechałem się, czując naprawdę przyjemne mrowienie w okolicach, które poddawały się jego dotykowi.
— Na moje szczęście nie — odparłem cicho. Zastukał kilka razy palcem o moją skórę, bo chyba obaj nie mieliśmy co robić z dłońmi. — Czy powinienem teraz spytać, a ty? Prawdopodobnie tak, prawda? — mruknąłem, stwierdzając, że rzeczywiście, czasem, a nawet dość często, w relacjach międzyludzkich byłem beznadziejny. — Jaki jest twój ulubiony kolor? — spytałem w odpowiedzi, odchylając delikatnie głowę i zerkając na jego podbródek, który za chwilę musnąłem palcami. Nawet udało mi się zahaczyć o szyję, delikatnie ją musnąć, licząc na to, że mężczyzna zareaguje na łaskotki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis