— Dobra, nie ma sprawy. Zaraz. Wróć, Nivan, nie, czekaj, Niv, kurwa! — wrzasnęłam za mężczyzną, który zdążył już czmychnąć z mojego pola widzenia, poprawiając przy okazji te zasrane, rozwichrzone kudły. Nie chciałam go martwić, ale miał już zdecydowanie za długie odrosty.
Spojrzałam na papiery, które mi wręczył i westchnęłam cicho, bo zdecydowanie ostatnimi czasy samorząd pozwalał sobie na zbyt wiele w kwestii wyręczania się naszą trójką. No, czwórką, jeśli podliczyć jeszcze Yamira. Podnieś, przenieś, podpisz, sprawdź, kawę przynieś i nowego wprowadź.
Nie mogłam gniewać się na Nivana, który nie tyle, że nie chciał mieć kontaktu z nowym [chociaż to pewnie też], co po prostu pewnie musiał zrobić kolejne ileś poleceń. Ktoś nam chyba podmienił Oakleya, już dawno aż tak nie palił się do pracy, jak teraz. Do tego spokorniał i chyba to dziwiło mnie najbardziej, bo nie mogłam zrozumieć, co nagle go strzeliło, żeby tak drastycznie zmienić swoje podejście do życia, świata i ludzi. Bo już nie fuczał tak bardzo, nie warczał, nie wrzeszczał. A szkoda. Uwielbiałam drzeć z nim pizdy.
Oczywiście, dalej mu się zdarzało, ale już nie z taką systematycznością i do tego szybko wymiękał.
Przejechałam palcami po tekście.
Ezra Prescot, miejmy tylko nadzieję, że nie będzie kolejnym oszołomem z parciem na szkło, który rzuci się z kłami na dotychczasowe osobistości tej placówki.
Nie przeżyłabym kolejnego hopecrafto—podobnego szczyla albo ivensowej zdziry, po prostu nie.
Pogoda była po prostu chujowa, no ale czego nie robi się dla przyjaciela?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz